Zmiany są dobre.

Drodzy,
nie odzywałam się od dłuższego czasu. Wydawało mi się, że może to kwestia braku czasu, chęci, lenistwa, czy niezorganizowania, tymczasem, w tym okresie kiedy dawałam sobie przyzwolenie na przerwę od blogowania, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, przechodziłam swojego rodzaju wewnętrzną przemianę. Bardzo lubię te słowa "life is what happen when you're busy making other plans". I z tą moją zmianą podejścia do świata, przedmiotów (w tym kosmetyków, o których pisałam do tej pory) było podobnie. Rzecz działa się w mojej głowie od dłuższego czasu, ale nie potrafiłam, a może nie do końca chciałam ją nazwać. O co chodzi? - zapewne się zastanawiacie. Otóż pisanie o kosmetykach, zwyczajnie przestało mi sprawiać radość. W procesie intensywnego analizowania tego kim jestem, kim chcę być, dokąd zmierzam, wyklarowało mi się zupełnie nowe podejście do spraw materialnych, a określić je można nie inaczej, jak popularnym teraz minimalizmem. Mniej lub bardziej intencjonalnie, od dłuższego czasu wyzbywałam się nadmiaru przedmiotów, doznając co kilka dni swojego rodzaju oświecenia, jak na przykład tego dnia, gdy robiłam porządki na regale i zdałam sobie sprawę, że wszystkie podręczniki prawnicze, które trzymam jako pozostałosć po ukończonych przeze mnie studiach, tkwią na półkach, tylko i wyłącznie z powodu mojego głęboko zakorzenionego lęku, że ich pozbycie się będzie oznaczało odcięcie się raz na zawsze od możliwości wykonywania tego zwodu. Tak jakbym sama sobie zostawiała furtkę do powrotu do tej branży. Co zabawne, akurat w przypadku tego zawodu, jak i wielu mu podobnych, materiały edukacyjne dezaktualizują się niezwykle szybko, więc z kodeksów sprzed 3 lat i tak nie miałabym już zbyt wiele pożytku. Tego dnia, stanęłam na wyprostowanych nogach i powiedziałam sama do siebie:"hej, Ty już nie będziesz prawniczką. Nigdy tego tak naprawdę nie chciałaś, sama odcięłaś się od tego środowiska po ukończeniu studiów, robisz zupełnie inne rzeczy i lubisz je robić". A nawet gdybym jeszcze kiedykolwiek zmieniła zdanie, mam nadzieję, że będę sobie mogła pozwolić na zakup nowych książek. Spakowałam karton i wyniosłam go z domu.



To jedna z tych historii, które uświadomiły mi, że przywiązywanie się do przedmiotów i rzeczy materialnych przynosi więcej szkód i pożytku i zupełnie jest nie jest mi już z tym po drodze, tak samo jak z całą stertą rzeczy, których pozbyłam się w ciągu ostatniego roku. Wraz z tą zmianą myślenia, pisanie o kosmetykach, które kupowałabym w hurtowych ilościach w drogeriach (jak to ma w zwyczaju większość blogerek, a czego ja nie praktykuję już od dawna), zupełnie nie miałoby sensu. Dlatego też myślałam o zamknięciu bloga, a zaraz potem przyszła mi do głowy myśl: a może po prostu zacząć pisać o tym, co naprawdę mnie zajmuje i sprawia mi radość? Chcielibyście czytać bloga o minimalizmie i zwykłym (tzw. slow) życiu?

0 komentarze:

Prześlij komentarz